Gdzie wywoływać wspomnienia?


  

Wywoływać     czy  nie    wywoływać? 
To pierwsze pytanie, które nasuwa się na myśl, podczas refleksji nad tym, czy zdjęcia warto posiadać nie tylko w cyfrowej wersji, ale również tej namacalnej - papierowej. 
Świat dzieli się na zwolenników
przechowywania fotografii na pendrive'ach, dyskach zewnętrznych i w chmurach, oraz na tych, którzy swoje wspomnienia lubią móc wziąć w dłoń, rozłożyć się z nimi pod kocem, powąchać zapach celulozy i mieć wrażenie, że te uwiecznione chwile, choć przeminęły z wiatrem, wciąż są namacalne. Zdecydowanie zasilam grono tych drugich! Ufam technologii, ale dyski, choć zabezpieczone i nowoczesne, nigdy nie dają stuprocentowej gwarancji - wiele razy nadmierna wiara w niezawodność najróżniejszych metod cyfrowego przechowywania plików, doprowadziła do tego, że przy dużych awariach i informatycznych kryzysach, straciłam wiele cennych danych. A tych najpiękniejszych i najbardziej sentymentalnych nikt nie chce przecież wysłać w eter czarnej dziury i żegnać się z nimi na zawsze! :( Teraz, nauczona nieprzyjemnymi doświadczeniami, jestem bardzo czujna i ostrożna i stosuję wiele wariantów ochrony zdjęć, ale... Mimo wszystko często łapię się na tym, że o wiele spokojniejsza czuję się, kiedy te najbardziej wartościowe momenty istnieją nie tylko na ekranie, ale również w moim wydrukowanym zbiorze. 

    To nie tylko kwestia spokoju i zabezpieczenia: patrzenie na wywołane zdjęcie, to zupełnie inne doznanie, niż męczenie oczu podczas wpatrywania się w monitor! To też inny wymiar satysfakcji: dobrze wywołane zdjęcie zachwyca głębią kolorów i po prostu cieszy wzrok. Mój znajomy po fachu i przy okazji inspirujący autorytet, który wielokrotnie zmienił mój punkt widzenia na najróżniejsze fotograficzne sprawy, powiedział mi kiedyś, że warto wywoływać zdjęcia. Wszystkie. Po pierwsze to świetna metoda, aby rozszerzyć swoje zasięgi i pozwolić, aby fotografie dotarły do większego grona ludzi - papierowe obrazy robią większe wrażenie, bo eksponują jakość. Po drugie: pokazując komuś wywołane zdjęcie, znikają obawy o temperaturę barw, kontrast, jasność i inne techniczne parametry, które często spędzają sen z powiek przy przesyłaniu zdjęć drogą cyfrową - bo każdy ekran jest inaczej skalibrowany, a nic tak nie dołuje, jak świadomość, że zdjęcie, które na naszym ekranie jest tonalnie dopracowane, na ekranie modelki, modela, lub klienta będzie wyglądało zupełnie inaczej - bo ich ekrany mają po prostu inne ustawienia. Przy prezentowaniu papierowych zdjęć ten jeden kamień głośno spada z serca i rozbija się z hukiem o posadzkę  - bo tutaj nie ma miejsca na takie niespodzianki i dokładnie wiemy jakie kolory zobaczy osoba oglądająca. 
Jaka forma wspomnień? Odbitki czy fotoksiążka?
  
 
Jaka forma materializowania uwiecznionych chwil jest najbardziej praktyczna?  Tutaj znowu zdania są podzielone: spotykam ludzi, którzy wyznają wyższość odbitek, które później można kolekcjonować w najróżniejszych pudełkach, układać według własnego uznania kolejności w albumie, a później ją zmieniać, wyjmować z albumu zdjęcia, wkładać w ramki, zawieszać na ścianie i przyklejać do zeszytów, bulletjournali i pamiętników.  To faktycznie dużo zabawy i wachlarz możliwości, ale pojedyncze zdjęcia łatwo zgubić, gdzieś zawieruszyć, włożyć do miejsca, o którym później w natłoku obowiązków zapomnimy. Tutaj z pomocą przychodzą fotoksiążki: zorganizowana forma wydruku, która wyglądem przypomina poważny, profesjonalny album fotograficzny. Mało tego - nie tylko go przypomina, ale właściwie właśnie nim jest! Niestety tylko wtedy, kiedy wywołamy fotoksiążkę na bardzo dobrym jakościowo papierze, w odpowiednim formacie i dopasujemy profil obrazu, a firma, której zaufamy będzie skupiona na wysokim poziomie usług, a nie tylko na zysku. No i tutaj pojawiają się schody, bo na dzisiejszym rynku to - niestety - rzadkość. Na szczęście mimo wszystko da się odnaleźć igłę w stogu siana. A raczej perłę! 
     K o m u    z a u f a ć  ? 
Jako, że fotografia to moja największa pasja, często słyszę pytanie "Kasia, gdzie wywołać zdjęcia i zrobić fotoksiążkę?". I kiedy słyszę w tym pytaniu nutkę smutku, to już wiem, że dana osoba ma za sobą złe doświadczenia związane z wyborem firmy i nie chce kolejny raz się rozczarować i sparzyć. Przeglądając oferty najróżniejszych usługodawców, trudno o szybką ocenę ich jakości i często nawet intuicja przestaje na moment działać - bo kuszą niskimi cenami i krzykliwymi sloganami o pięknych kolorach, łatwej procedurze składania zamówienia i niesamowitej pamiątce, jaką otrzymamy:  c'est la vie, to dużej mierze tylko puste słowa i niespełnione obietnice. Stopień zadowolenia oczywiście zależy od tego jakie mamy oczekiwania i jakich efektów się spodziewamy, ale zawsze zakładam, że kiedy mamy zbiór obrobionych, wysokiej jakości fotografii, to chcemy, aby na papierze było to widać! Wysoka jakość kosztuje i wymaga precyzji, a przede wszystkim czasu i kompetencji osoby, która odpowiada za daną usługę: dlatego nie łudźmy się, firma zajmująca się dosłownie wszystkim, nie pozwoli Nam stworzyć profesjonalnej książki w jakości HQ.
       Empik, Rossman, Lidl i inne duże sklepy sieciowe: one wszystkie radośnie zachęcają do złożenia zamówienia i cieszenia się uzyskaną fotoksiążką, lub odbitkami, ale to ruletka, obarczona dużym ryzykiem: najprawdopodobniej kolory zostaną zmienione, kontrast podkręcony, a nasza wizja kompletnie rozminie się z otrzymaną rzeczywistością. Wielokrotnie zostawałam z produktami (najczęściej odbitkami), które skusiły mnie wcześniej dobrą ceną i jakimś chwytliwym hasłem reklamowym, oglądałam je i z każdym kolejnym zdjęciem, lub kolejną stroną, byłam coraz mocniej rozczarowana i pocieszałam się myślą 'Okej, no cóż, następnym razem zaufam komuś innemu'. I tak w kółko. Duże firmy, zajmujące się każdą kategorią usług - jedzeniem, kosmetykami, podróżami, książkami, nie są ukierunkowane na wykonywanie profesjonalnych produktów fotograficznych, których wykonanie musi być bardzo skrupulatne i wręcz pedantyczne, bo to generuje duże koszty, a ich celem nie jest inwestowanie w tę kategorię usług, bo to nie ona jest ich priorytetem i głównym i najszybszym źródłem dochodu. Trudno się z resztą dziwić, po prostu mają taką politykę i dobrze na tym wychodzą. Są świetni w innych dziedzinach, ale wywoływanie cennych wspomnień zostawmy jednak komuś innemu - komuś, kto całe swoje serce poświęca tylko temu i ciągle dąży do doskonalenia jakości. Szczerze mówiąc znalezienie firmy, której mogłabym polecić, zajęło mi długie miesiące, a nawet lata - bo zawsze pojawiało się jakieś małe 'ale'.  Postanowiłam dać szansę prywatnym fotografom, którzy prowadzą też działalność drukarską - ale do szewskiej pasji doprowadzały mnie kolorystyczne zmiany, kiedy zastrzegałam, że proszę o brak korekcji i jakiejkolwiek ingerencji, bo zdjęcia są już przygotowane do druku. Kilka razy spotkałam się z naprawdę mocną edycją barw - ja wiem, że to czasami wina ustawień sprzętu osoby drukującej, także starałam się zwalczyć złość, ale każdorazowo to po prostu nie było 'to'. Często też zdjęcia miały podkręcony kontrast, przez to znikały szczegóły, w których uwydatnienie włożyłam przy procesie retuszu naprawdę dużo czasu. To był duży test cierpliwości i nerwów - i już prawie straciłam nadzieję, że znajdę firmę, która wydrukuje moje prace tak, żeby odwzorować obraz na ekranie na dobrym papierze. Ale thanks god, że się nie poddałam! 
Przez polecenie znajomego fotografa, usłyszałam o niemieckiej firmie, która nazywa się Saal Digital. Obiecują jakość high end - i po raz pierwszy muszę przyznać, że to nie są tylko słowa rzucane na wiatr, a wiarygodna obietnica, którą każdorazowo spełniają. Ich produkcje naprawdę wyróżniają się jakością - i otrzymanie przesyłki wiąże się z efektem 'wow', za którym kiedyś tak tęskniłam! Naprawdę bezcenne uczucie - odebranie zamówienia wywołuje spokój, bo wiadomo, że kolory będą idealnie odwzorowane, papier najwyższej możliwej jakości i absolutnie każdy szczegół dopracowany i cieszący oko. Mają szeroką ofertę fotoksiążek, fotoobrazów, plakatów, fine arts i fotozeszytów - ja osobiście UWIELBIAM ich fotoksiążki. 

Projektowanie takiej fotoksiążki to spora przyjemność: tutaj zaczyna się cała zabawa! Najpierw wybieramy najważniejsze parametry: rodzaj papieru (ja stawiam na matowy, pięknie prezentuje się w każdym świetle), liczbę stron, opcję watowania okładki i inne szczegóły, o jakich akurat zamarzymy. Na dalszym etapie wybieramy kolory, układ stron, szablon, ozdobniki, kompozycję - najprzyjemniej robi się to z herbatą w dłoni, bo projektowanie takiego albumu niesamowicie wciąga. To prosty, ale bardzo twórczy proces! 

     Post ten chciałam potraktować jako odpowiedź na każdorazowo usłyszane pytanie "gdzie zamówić fotoksiążkę / odbitki / produkty foto?". Szczerze mówiąc jestem w stanie polecić tylko Saal Digital, bo wiem, że nie zawiodą, a wywołają szeroki uśmiech. Dają 75lat gwarancji trwałości kolorów, umożliwiają wybór każdego elementu fotoksiążki, przez co jest stuprocentowo Nasza i łączą strony albumów bez zgięcia na środku - to tak zwane płaskie łączenie, które zachwyca przy wywoływaniu panoramicznych zdjęć. 

    Ważną kwestią jest też cena: firmy, które wywołują wszystko masowo i trochę 'byle jak' przyzwyczaiły nas do niskich kosztów usług fotograficznych. Ale jakość kosztuje - i naprawdę, nikt nie wyprodukuje nam najwyższej klasy produktu, na najlepszym papierze, z idealnym odwzorowaniem kolorów za bardzo małe pieniądze, bo to po prostu niemożliwe: ale high end, czyli najlepsze możliwe wykończenie i profesjonalna jakość to inwestycja, która procentuje, bo cieszy oko każdego oglądającego i stwarza myśl 'ja też chcę takie zdjęcie/taką fotoksiążkę". Biorąc pod uwagę jakość usług, Saal Digital ma naprawdę rozsądne ceny i okolicznościowe promocje, które dodatkowo je obniżają. Ja tłumaczę to sobie tak: kiedy kupujemy dobry samochód: wiemy za co płacimy i nie żal nam pieniędzy, bo wiemy, że płacimy też za niezawodność i zadowolenie nie tylko swoje, ale i wszystkich pasażerów, którzy w przyszłości do niego wsiądą: z fotoksiążkami jest podobnie. 

      Nie jestem materialistką, ale trochę wierzę w to, że to co namacalne czasami mocniej cieszy - i dlatego lubię to uczucie, kiedy trzymam w dłoni zdjęcia, które zrobiłam, w papierowej wersji! Wtedy tak jakby... istnieją trochę bardziej. Dlatego fotoksiążka to moja ulubiona forma wywoływania wspomnień: i własnych i tych cudzych, za których dokumentację odpowiadam. Wszystkie wspomnienia na to zasługują, bo są bezcennie piękne!


Backstage urodzinowej sesji z Michaliną i Martą // Meme Studio

Po tych wszystkich niesamowicie długich miesiącach, a właściwie nawet całych latach (!) rozłąki z moim skromnym kątem w sieci, postanowiłam zawitać w te stare, tak dawno nieodwiedzane progi. Skłamałabym mówiąc, że nie tęskniłam i choć naprawdę mocno odczuwałam tą ciągnącą się w nieskończoność przerwę, postanowiłam powrócić z treściami zupełnie innego typu - w nowych fotorelacjach oczywiście na pewno nie zabraknie mody, ale... Mam nadzieję, że będzie ona w nieco bardziej przemyślanych i dojrzalszych formach, bardziej dopracowanej postaci i zupełnie innym, fotograficznym wymiarze. Tym razem, chciałabym skupić się na tym, co mnie otacza, a nie wyłącznie na sobie. Zakochałam się w minimalizmie, niewymuszonej elegancji i naturalnym uroku i chciałabym Wam tę fascynację nieco przybliżyć ;) W formie zdjęć z sesji mojego autorstwa, reportaży z podróży, ulicznych wywiadów... 

Dzisiaj zostawiam Was z małymi kulisami mojej ostatniej sesji studyjnej - miałam przyjemność współpracować z dwiema pięknymi modelkami, Michaliną (przesuńcie wzrok kilkanaście centymetrów niżej - Wam też nieodparcie przywołuje wizerunek Brigitte Bardot? :D ) i Martą :) O makijaż i stylizację włosów zadbała utalentowana Dorota Ossowska, o której na pewno jeszcze nieraz tutaj przeczytacie. Koniecznie podzielcie się swoimi spostrzeżeniami na temat zdjęć - choć jest to tylko zarys backstage'u, a ostatecznymi rezultatami podzielimy się już na początku przyszłego tygodnia :) Enjoy! 
_______________________________________________________________________________

wizaż i fryzury wyczarowała:  Dorota Ossowska ( tutaj możecie polubić jej piękne portfolio :))  
modelki: Michalina Leszczyńska & Marta Szała
Asystentka: kochana Hannah Shewhiteis
Miejsce: MEME Studio

































The little unspoken things… there’s nothing bigger, is there?


__________________________________

Czasami najprostsze, najmniej skomplikowane, a zarazem najprawdziwsze zdania wypowiada się najtrudniej...


I never had you, but yet I feel so lonely without you near

Missing someone is like hearing
a name sung quietly from 
somewhere behind you.
Even after you know no one is there,
you keep looking back.
By the way, you know, 
just because something is unspoken
doesn't mean that is disappears. 
________________________________________

"Jak to się stało? 
Tak po prostu, zupełnie przypadkiem, jak wszystko"

sukienka [dress] - AX PARIS  || buty [shoes] - Melissa via schaffashoes || bransoletki [bracelets] - Parfois ||  torebka [bag] - Romwe 

Mała Czarna x Fashiondays

Z życiem jest trochę  tak jak z wędrówką uliczkami krętego labiryntu - nigdy nie wiemy dokąd zaprowadzi nas dana ścieżka, czy trasa jest warta wysiłku i czy gwarantuje dojście do celu. Jednak najistotniejsze nie jest to jak daleko uda nam się dotrzeć, ale jak wiele cennych doświadczeń zbierzemy po drodze - to właśnie one determinują to czy trud, który wkładamy w naszą 'podróż' jest opłacalny. Wyznając tę zasadę, staram się podejmować każde wyzwanie, które może mnie czegoś nauczyć - właśnie dlatego, kiedy otrzymałam propozycję wzięcia udziału w evencie Mała Czarna, wystylizowania dwóch modelek do pokazu FashionDays i przejścia się z nimi po wybiegu, przed kilkusetkami widzów - z uśmiechem na ustach doszłam do wniosku "why not? i bez wahania przyjęłam zaproszenie. Cóż, powiem Wam szczerze, że była to wyjątkowo kształcąca przygoda  - i choć przy posągowo pięknych i idealnie szczupłych modelkach czułam się momentami jak Kopciuszek, niesamowita atmosfera i wspaniali ludzie sprawili, że nie miałam nawet czasu, aby się tym martwić! Przy okazji ze zdziwieniem odkryłam, że w praktyce występowanie przed kamerami jest o wiele bardziej stresujące, niż możnaby rzec oglądając wywiady w telewizji - szczególnie kiedy jest się amatorką, otoczoną profesjonalistami ;) Niemniej jednak, szósty kwietnia uważam za wyjątkowo udany dzień, który z pewnością będę jeszcze długo milo wspominać! :))