What every woman schould love and have in bathroom?

Kiedy na dworze panuje przejmujący chłód, termometr wskazuje skrajnie niską temperaturę, a z ulic nagle znikają ludzie jedyne o czym marzę to gorąca kąpiel w wielkiej wannie, z hydromasażem, rozgrzewającymi olejkami, mnóstwem piany i rozkosznym zapachem wiosennych kwiatów. Każdy może sobie pomarzyć.. Myślenie o marzeniach jest znacznie  łatwiejsze od ich realizacji.. Szczególnie kiedy ma się malutką, przytulną łazienkę pozbawioną udogodnień takich jak jacuzzi, a dodatkowo i tak nie można  zażywać w niej długich, relaksujących sesji w wannie, bo reszta domowników raz na jakiś czas również potrzebuje skorzystania z toalety. Na szczęście od niedawna w moim domku zaczęła pełną parą funkcjonować druga, jeszcze mniejsza łazienka, a co za tym idzie - w końcu mam swój własny kąt, w którym mogę się odprężyć... okrężnymi ruchami wcierając w szyję peeling :) 

Pewnie zastanawiacie się co w tym zajęciu jest takiego przyjemnego.. Już Wam wszystko wyjaśniam :) Każdy dzień składa się z małych codziennych przyjemności, a ja wyznaję zasadę, że trzeba je celebrować, tak aby stały się rytuałami, które sprawiają, że dzień staje się bardziej ułożony. Dla mnie takim zwyczajem jest  poranna i wieczorna pielęgnacja twarzy - po pracowitym dniu spędzonym na nauce zazwyczaj jestem tak zmęczona, że często robię ją nawet.. z zamkniętymi oczami! Jednak od kilku dni nie mam już ochoty ich zamykać. Powód? Znalazłam kosmetyki, których używanie sprawia mi prawdziwą radość.
W ręce wpadły mi dwa peelingi marki Lirene. Na samym początku przekonało mnie intensywnie niebieskie opakowanie jednego z nich, później jednak odkryłam, że czerwone również kryje w sobie bardzo ciekawą konsystencję. Intensywnie regenerujący peeling do skóry suchej i szorstkiej opary na gruboziarnistej formule, dodatkowo wzbogacony olejem brzoskwiniowym stał się kosmetykiem, który nie opuszcza mojej półki "vipów" ani na chwilę. Kiedy użyłam go po raz pierwszy, po kilku minutach nie mogłam poznać mojej skóry - stała się miękka i miała znacznie zdrowszy odcień. Podobnym działaniem wykazał się drugi peeling, ten który zauroczył mnie swoim kolorem - jego zapach kojarzy mi się z dzieciństwem, a olej bawełniany w nim zawarty efektywnie nawilża i oczyszcza każdy zakamarek ciała.

Powyżej widzicie kilka zdjęć z mojej serii eksperymentów "marta natura" :)) Przedstawiają one moje kolejne odkrycia - absolutnie niezbędne kosmetyczne specyfiki - Kremowy żel do mycia twarzy Ant! acne firmy Under Twenty i fluid antybakteryjny effectMaxi tej samej marki. Obydwa sprawują się świetnie - fluid doskonale maskuje moje wory pod oczami, które codziennie rano zadziwiają mnie swoją wielkością (tak to jest kiedy śpi się po cztery godziny..) - ja używam go w dwóch kolorach - piaskowy sand i naturalny odcień 02.

A wieczorem, kiedy marzę tylko o ciepłej kołdrze, miękkiej poduszce, przed snem, prawie już nieprzytomna nakładam na ciało nawilżające i regenerujące mleczko lub balsam - dzięki temu rano nie muszę narzekać na przesuszoną i niezadbaną skórę :)